Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Ale z brył kilku na sobie złożona –
A na niej rosły drzewa – i mchy białe. –

XVIII.

Więc się rzuciłem, w żywioł rozhukany
I dopłynąłem do tej skały stromej –
Ach! lecz się wdrapać na nią nieumiały
Ramiona moje! – była jak mur ściany ...
Z rozpaczą wgryzam się w nią paznogciami ,
Już – już mnie prądu nurty porywały,
A w tem siadł gołąb na jednej gałęzi,
Co się schyliła ku mych fal uwięzi,

XIX.

Ująłem – za nią drugą – ach! i trzecią
W końcu się drzewa ramieniem chwyciłem –
I wybawiony z fal odmętu byłem!...
Nademną niebo błysło gromów siecią,
I wyciągnąłem do Boga ramiona!
Patrzcie – co może gołąb – dla Samsona!...
A z góry grzmiały mi wyroki Pańskie
« Wiedzże czem pychy wyścigi szatańskie !» ...

XX.

Padłem na skale serca płaczem dzikim
I żalu mego wyłem jak lwa rykiem!...
Wreszciem się porwał, bo noc zapadała,
Od lądów stromych w dali była skała –
Lecz jej ogromnych brył chwyciłem z siłą
I tak rzucałem w głąb brył za bryłą
I tak po moście mej własnej budowy,
Poszedłem na ląd – w dumie Samsonowej!...

XXI.

Lecz świat mnie przyszedł mrówczemi młotami
Okuć w łańcuchy – i strącić – w cierpienie!