Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/326

Ta strona została przepisana.

Stanął oparty na jakiejś mogile
W głębi cmętarza – długie – długie chwile ...
Cmętarz świerkami zarośnięty szumiał,
Przez powalone krzyże i kamienie
Po mchu zdrój leśny jak życia wspomnienie
Szemrał – on padł na grobach – płakać umiał!...
Rożne od rosy łzy jego na kwiatach
Odróżniał księżyc na paproci szatach
Raz jeszcze pojrzał w niebiosy gwieździste
Lecz w oku jego gasło światło czyste –
Zwątpienie duszy źrenice zaćmiło –
On krzyknął! – bo na całej – ziemi ciemno było ...
Gwiazda za gwiazdą gasła, spadała,
Lecz ranek wstawał z obłoków
A karawana gwiazd już konała
Śmiercią słonecznych proroków ...
A im gwiazd więcej na niebie znikało,
Tem więcej krzyżów na mogiłach stało ...
Kiedy ostatnia konała gwiazda
Orzeł ku niemu z chmur czarnych gniazda
Zleciał ... z tą głową: niegdyś… przyjaciela! ...
A twarz ta żywa – i pełna wesela ...
Cicha – wymowna potęgą wspomnienia
Pełna miłości – pełna przebolenia!
Orzeł się schylił – głowę, co unosił
Przytulił do ust jego, ustami,
I usta zlały się płomieniami
A duch się czasu z boleścią prosił –
I między usta ich piorun strzelił
Lecz pocałunku dusz nierozdzielił
Usta we wspomnień żałobie
Z anielstwem drżały przy sobie!
Lecz orzeł wionął skrzydły wichrowemi,
Na powrót głowę uniósł w niebios strony
A w tejże chwili z ramiony drżącemi
Drugi młodzieniec padł w sen niezbudzony ...
I arf anielskich od gwiazd drżały hasła
Gdy orzeł trącał chmury skrzydły swemi,