Wśród gór skalistych, w szumie drzew dokoła
Lubiłem stanąć, na najwyższej skale,
A ztamtąd okiem młodego sokoła
Utonąć w niebios bezdennym krysztale...
A gdy po ciszach zaryczała burza,
Wtedy lubiłem na najwyższem drzewie
Z wichrem kołysać się – u nieb podnóża
Bo byłem stróną, w lutni gromów śpiewie!
Kiedy natura uroczo i śpiewnie,
W łzawe się oczy śmiała Samsonowi,
To jej sennością: śniłem błogo, rzewnie –
Lecz wkrótcem znowu tęsknił, piorunowi
Módz zajrzeć oko w oko – ! kiedy gniewnie
Natura wstrzęsła wiotkiemi palmami,
Tom czekał tęczy – którą, już psalmami
Skowronek witał po nad gaj palmowy!...
I niezajrzałem ich skrzydeł sokołom
Ni orłom oczu ich, w słońce patrzącym,
Bo myśl ma zemsty sławiona aniołom
W błyskawic ogniu gorzała gasnącym –
A kiedy grzmot się konaniem przygłuszy,
Jam go odgrzmiewał wspomnieniem – mej duszy!
Choć dusza moja dumny sen tu śniła –
Ona od pychy – zbyt daleką była!...
Jam był jak piorun! jasnych chmur korona,
Co zabłysnąwszy, nad światem przelotnie,
Na skał najwyższych szczytach sobą kona,
Goniąc od szczytów w otchłań nieodwrotnie!
Gdy ziemia echem wtórzy go strwożona,
I gwiazdy szepczą o nim po błękicie,