Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/335

Ta strona została przepisana.

I my się rozpędzim zdala
By rozdarte o skałę
Spinając się w śmierci pląs
Oblizać krew jego nóg!...
My każdą kroplę krwi,
Co z niego spada w nas
W konchy najdroższe kryjem
I na Hekaty je czoło
Niesiem miłością my!...
Precz orle precz! on nasz!...
On dziedzic głębi i szczytów –
Nie jest u szczytu – więc głębi
On król!...
Za nim posiądzie szczyt!...
I my go żądne, pokołysać
Popieścić na toniach naszych
Zanucić mu w syren piastunek
Namiętny, słowiczy chór!
Boć i On dziecię nasze
Dziecię głębi On!
I w nim jest głębiej niż w nas!...
O! w konchy bogini my
Utulim go, utulim
Bo ot bezsenny – już może
Zapomniał słodkiego snu lica,
Co pocałunkiem lubo, rozkosznie
W kolebce konchy, my
Oderwanego ztąd ukołyszem
Uśpim dziecinę dumną
Co wołać wstydzi się
Choć pali piekielny go ból!...
Precz! orle precz!...
Uchwycił się szponami
Trzewiów jego ... i zerwać się
Niedał!...
Próżno go tłuczem pianą –
On skrzydłem gromi nas!...
O! o!