Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/346

Ta strona została przepisana.

Zakończył uśmiech zwątpienia zdziczały,
Wiecznie płaczący, bólem zszataniały
Jakby zawiasy ducha mu – spękały!...
Lecz chwałą jego, że niemoim bólem,
Bo on ludzkości bólów – stał się – królem!...



ROJENIA ZAKOCHANEJ.

O gdyby mnie był Pan Bóg chłopcem stworzył,
Byłabym – może! jego przyjacielem,
On by mi serce swe smutne otworzył,
I moich tęsknot był powierzycielem ...
I razem szlibyśmy – zawsze! dłoń w dłoni
Błądzić daleko, po lasach, po błoni,
Patrząc w swe oczy smętnie i milcząco,
Całowalibyśmy się – godzinami!
On by dłoń moją w swojej ściskał drżącą,
A jabym z jego igrała włosami …
Wieczorem – razem, tam na mchów pościeli
Na wiejski smętarz, szlibyśmy o! sami,
Wieczorne gwiazdy witać – i tchnieniami
Piersi swych niemych czuć, co strun tonami
Arf drgnienia czują, kiedy je anieli
Na tęczach klęcząc poruszą ustami …
I tam nad mogił zielonych darniami
Nieraz z modlitwą ku gwiazdom, dłoń w dłoni,
Usnelibyśmy, cicho, skroń przy skroni
Noc przemarzywszy – o Bogu, aniołach,
Tuląc do siebie rosą chłodne lica,
Z pocałunkami przy świetle księżyca …
Znów wstając z słońcem, szlibyśmy daleko
Przez mgliste lasy, spoczywać w rozdołach
Przy szumie kaskad, gdy nas mrok otoczy,
Znów niemą wieczność patrzeć sobie w oczy!...
Lub razem w bitwie paść na wonnych ziołach
I razem w jednej odpocząć mogile,