Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/365

Ta strona została przepisana.

I swawola rozpaczy w węże wzięta sploty
Młode serce, zawczesnym trawione zapałem!...
Ducha, któremu Bóg był jednym ideałem,
Gdy żądza sławy biła weń Wulkanów młotem!...
Ach! rwał on swego serca kawały namiętne,
I z śmiechem ciskał, między sępów dzikie zgraje,
A potem zakrył w dłonie lica wiecznie smętne,
Zgasił gwiazdę na czole, którą miłość daje –
Nieraz na zachód słońca na wyniosłej górze
Patrząc, szarpał pierś własną – i przeklinał siebie,
Błogosławiąc miłością ludziom i naturze
W śmiech straszliwy zawodząc, w swego Ja pogrzebie –
Ludzi wesele – jego niebyło weselem –
Im jego żądze – smutki – i szały nieznane,
Życie było mu środkiem, a wszech miłość celem
Pandemonium aniołów – w chaos ducha zwiane!
Bóg zabrał mu, co kochał – czem gardził zostawił,
Ludzie zdarli niewinność, chcieli wydrzeć wiarę,
I był jak słońce w grobie – lecz w sobie niezdławił
Nieśmiertelności – choć wziął w toast śmierci czarę –
Spotkali się – i ręce podali ku sobie,
Jak gdyby się tu braćmi od wieków już znali,
I wraz czoła na piersiach w swej cichej żałobie
Złożywszy, czuli, że się sobie spowiadali…
Jak bluszcz, co się po grobach namiętnie oplata
I róża, co woń młodą wyzionęła z wiosną,
Wspólne tem tylko, że wraz na grobach wyrosną:
Oni szałem nie tego kochali się świata –
I Bóg usłyszał akkord, dusz tych zlany razem
Zabrzmiał i pękł – rozeszli się z krwawemi łony
Jeden ciszy i siły wytrwania obrazem,
Drugi waryat anielstwa – losem zszataniony –
Jeden jako jaskółka, co żer małym niosła
Gdy zbyt gwałtownym lotem ku gniazdu leciała,
O mur głową uderza – i skrzydeł swych wiosła
Składa mrąc – tak się jedna z nich w życiu miotała –
Druga jak łódź do burzy i gromów zrodzona