Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Ssała z chmur swe boleści, rozkosze, natchnienia,
Straciła wszystko – ale patrząc w gwiazd sklepienia
W każdej gwieździe tam siostrę witała natchniona –
I czuła się bez granic czarna – lecz i wielka!...
Orlim lotem z nad wspomnień wzlatając smętarza
Przeklinała się łez i gromów rodzicielka
Zwątpieniem męczennika i śmiechem zbrodniarza…
Runął w otchłań zwątpienia skąd niema powrotu,
Jak gdyby grom młodzieńcze potrzaskał mu skrzydła,
Jeszcze się zrywał dziko do słońca, do lotu,
Lecz się jego anioły zmieniły w straszydła …
Stwórco! rzuć grom – i osłoń to łony zasłoną
A potem rozrzuć tęczę po cichym błękicie,
Jak wieniec cierni – kwiatów przeplecion koroną
Niechaj grzmotu konanie dośpiewa to życie – –
O! dziś jeszcze wędrują te samotne dusze
A czasem tylko która zajęczy hozanna!...
I płacz anioła zagra w wichrów zawierzusze,
Lub w ciszy modlitewnej ryknie śmiech szatana …
Idą – płyną – znużone – jedna z półuśmiechem
Drugiej uśmiech bluźnierstwem, a wesołość grzechem –
I wędrują aż z iskrą, co życiem zdobędą
Wśród ciemności, na trwogę czarnej nocy siędą,
Wiedząc, że są – i czując, na wieki będą. – – –



ODA DO BURZY.

W CZTERECH RAPSODYACH.

(PISANA POD WRAŻENIEM BURZY CALAMA.)
I.

Gdzie ty jesteś kochanko pierwsza mojej duszy,
Z błyskawicami źrenic, z chmurą twych warkoczy,