Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/371

Ta strona została przepisana.

Kiedy mu zgraja podła brzeg szaty lizała
A fala mórz mu stopy krwawe obmywała,
I patrzyłem w ląd nowy – boski! i daleki...
Dalszy od Ameryki !.., a starszy nad wieki;
Na ląd prawdy i dobra, do którego płynie
Żeglarz człowiek – i ludzkość!... a choć płynąc ginie
Pokolenie nie jedno, lecz ludzkość – – dopłynie!...
Na ląd prawdy i dobra!... co w jutrzni zarania
Blask, wstrzęsie posadami świata, i ciemności
.............. Wnętrznościami
.............. Zatarga, jak lutni strónami !
Na ląd Polski jam przyszłej patrzył zmartwychwstania
Wytężyłem ramiona w bezbrzeżnej tęskności,
Gdzie nieść będziem, wygnańców, męczenników kości,
I krwawa łza rai spadała, w morskie głębokości !...
I szaloną tęsknotą tej ziemi pielgrzyma,
Co tęskni za kochanką, gdy jest, gdzie jej niema,
Duch poleciał za tobą na nowo – o burzo!...
Odszukał cię w Piramid pustyni! gdzie wtórzą
Urraganów chórami echa dziejów drżące,
I kołuję Simumu słupy gorejące
Jak ramiona o pomstę! w niebo wołające!...
Powstał Simum! jak Szatan na nicości łożu!...
Urągać się z Memnona, – i mumii cichości –
Przerażać lwy pustyni, miotać ludzkie kości ...
Zatacza się – kłębami piasków już szaleje,
Kręci się w czał samotny – i wietrzy ofiary
Dojrzał!... tam karawana ciągnie…
Pędzi za nią!...
Dogania – mkną wielbłądy, lotną, ptaszą łanią,
Z wrzaskiem ucieka garstka, jako trwogi mary,
Chmury płaszczów się śnieżnych, jak skrzydła migocą,
Matki kryją swe dzieci, wielbłądy się tłoczą
Padają – lecą – trwożni, ślepo – i ramiona
Prężą w niebo – dzieci się u matek łona