Tulą jak gwiazdy w słońcu – – chwila – już dogoni,
Padną w śmiertelnych falach, pastwą tej pogoni,
Podwaja pęd – dogania – już jednem ramieniem
Chwyta ich – parzy, dzikiem, Kyklopa sciśnieniem,
W tem pysznem czołem w czoło piramidy ciche,
Trącony – ryknął – wzrasta – olbrzymieje w pychę,
Bałwanem piasku w biodra mamutowe plunął –
Zachwiał się – zaszamotał – zatoczył – i runął!...
U stóp jej się rozesłał jak geniusz piekielny,
Co powstał przeciw prawdzie – cichej, nieśmiertelnej…
A pielgrzymi w oazie padając znużeni
Wołają, imię Boga! od gorącej ziemi –
Szkielety palm i orłów – wielbłądów i ludzi
W piaskach sterczą – to trwogi niedoperza budzi!...
I duch mój na sierocie dziejów – Piramidzie
Klęcząc – patrzył dróg kędy Bóg w swą ludzkość idzie!...
I z daleka znów ujrzał jedną ziemię bujną
Milszą niż im oazy – klęskami potrójną – !...
I noc nad puszczą gwiazdy sieje po lazurze
To jeden twej istoty rapsod, co na chmurze
Pisze grom – po nad ziemią – to burza – w naturze!
Jeszcze dzieckiem przekraczasz kraniec twej kołyski
I z kolan matki schodzisz na świat ludzki duchu,
Już walki życia ostrzę żądeł swych pociski
I czekają Cię młody rycerzu!... w posłuchu
Jak sfinksy, co twe stopy będą lizać wężem;
Jeśli węzeł rozmotasz, lub myśli orężem
Błyskawicznym go przetniesz – jeśli nie, to Ciebie
Opaszą i spętają – i jad ich w twym chlebie
Znajdziesz z łez przyprawiony, z trucizną wątpienia,
Że przeklniesz światło świata, którego strómienia
Rozpacz Ci nieda dojrzeć, a z głębić namiętność,
Że spadniesz na piekielne bagno: obojętność !...