Sen miałem cudny – widziałem ojczyznę
Mą Panią świata – jasną – miłościwą,
I zbawiciela z wieków żądzą żywą
Tu czekanego – jak ostatnią bliznę
Świata zagoił – a starzy Lewici,
I patryarchy aż do Abrahama,
Błogosławili mnie – i niebios brama
Otwarła mi się – gdzie chwałą okryci!...
Budzę się, patrzę – skrępowane dłonie
Targam – a więzów mych stargać niemogę –
O! pierwsza myśli co postałaś w łonie
Na widok słabej godziny!... w tę drogę,
Tak orzeł kiedy grom mu utnie skrzydła,
Co latał – pełzać będzie w ślad gadziny,
I ci się śmieją, co drżeli – straszydła!
Śmiać się wyjące będą z skał rośliny...
Patrzę – myślałem, że sen – i sen podły
Chciałem ja zabić, że śmiał się śnić we mnie,
Nie!... mnie na jawie tłumy ludzi wiodły
Byłem związany – i slaby ... nikczemnie!
Niech nas dziś zbije, wołał tłum radosny!
Gdzie jego siły – kołtun kędzierzany,
A tam Dalila cudniejsza od wiosny
Niosła me włosy – śmiejąca ... ród prawy!..
Łatwiej pojąłem podłość w pięknym świecie,
Łatwiej mą słabość przebaczyłem sobie,
Niż podłość w pięknej pojąłem kobiecie –
Dalilo! jeszcze niekląłem ... i Tobie!