Milczałem – wściekłość sparła się w mem łonie
Na widok takiej umilkłem kobiety –
Gdyby pierś jękła, Bóg na swoim tronie
Drżał by o ziemię – na niebios błękity!...
Jeszcze w więzienia nie w wiedli mnie bramy,
Gdy głos ich szczęścia, głośny, pomięszany,
Tam, tam z daleka usłyszały wrogi
«Samson już słaby!... wstajcie nasze Bogi!»
I radość, niewiem – to pociecha moja! –
Że niewiem czyja radość – ziemskich raków
Była tam większa u śmiertelnych zdroja,
Czy wrogów ziemi, czy moich rodaków!
Z rykiem tryumfu trąby Filistynów
Surmą zwrzasły w dziki chór wśród miasta,
I wpadli krwawych spragnieni już czynów –
Lud mój zajęczał – jak jedna niewiasta
I zajęczałem – ja! O!! najboleśniej ,
Gdy wszystkie oczy mych nieszczęsnych braci
Na mnie błagając padły, jak najspieszniej
Targali więzy moje!...
O! zaryczałem – biada wam! mnie biada!...
Wróćcie nieszczęśni! Samsonowi włosy – !
Dość na was kary – ta twarz trwogą blada –
Jakaż pierś dzisiaj odeprze te ciosy?...
I chciałem walczyć – lecz słaby jak dziecię
Od tych, któremim potrącał, schwytany,
W dzień najczarniejszy z moich dni na świecie,
W ciemność okuty – okuty – w kajdany!
Ci, których niegdyś w pogardzie bez końca
Ja oślą szczęką gromił podłe tłumy,