Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/43

Ta strona została przepisana.
LXII.

W końcu porwali mnie – związali dłonie
Na plecach – w powróz żelaza ogniwy,
A w nim już słaby z krwią, spiekłą na łonie
W rozpaczym targał się jak zmarły żywy,
Kiedy w podziemnym grobie zakopany
W wnętrznościach ziemi strasznie się przebudzi,
Jak lew ryczałem – przeklinając ludzi
Słaby – od słabych – w koło wyśmiewany. –

LXIII.

A wtenczas – – dotąd duch mój drży w wyżynie!
Kiedy tę chwilę przypomni piekielną. –
Wtenczas – – hańba ci! podły Filistynie!
Dłoń lwa zgasiła światłość nieśmiertelną –
W grobach więzienia – te głazy ... potwory
Widziały krew mą – że się z ran mych toczy
I gorycz którą truje duch boleścią chory –
Lecz im wadziło – żem miał jeszcze – oczy!...

LXIV.

Wtedy mnie silniej jeszcze skrępowano,
Piersi łańcuchem podwójnym okuto,
Ręce i nogi do muru związano
Gdym tak był slaby – i z myślą zatrutą –
Wtenczas – – żelazo w ogniu rozpalano,
A kiedy w węgli żarze płomienistym
Poczerwieniało kolorem ognistym...
Żelazem – oczy mi powypalano. –

LXV.

Oczu mych woda skwiercząc wypłynęła,
I źrenić światło zgasło tam na wieki,
Kiedy w nich dzida ostra, co płonęła
Tam – ! aż do mózgu zagrzęsła w powieki!...
Wtedym – w piekielnej – czy anielskiej chwili
Przeczuł cię Boże!... piekieł mych płomieniem,