Czułem, że jeszcze nie wszystko stracone
Acz ciałem ziemia upadła w otchłanie,
Dźwigniona Pana ręką zmartwychwstanie!...
I jako słońce wczoraj ocienione
Z świtem zrodzone z nocy chmur wypłynie
I strumień światła rozleje po niebie!
O! ciemnem okiem w tej wielkiej godzinie
Ciebie mych ojców – Boże 'm widział – ciebie!...
I zatrzasnęli rdzawe drzwi za sobą,
I zostawili mnie – z moją żałobą!...
I bólem szału – samego – samego!
Jak węża w pół na ziemi zwiniętego,
I w niemej ciszy co tam wieki trwała,
Czasem na głowę – kropla mi spadała –
I od krat jakieś doszło mnie gruchanie –
O! to mój gołąb – ! słał mi pożegnanie!...
I tak leżałem, jak bałwan potęgi
Rozpaczą moją – na wskroś zszataniały,
Nie już, że wrogi moje najgrawały,
Nie, że krwi czarne z pod łańcucha pręgi
Wytrysły – ale – że zdradziła ... Ona!!
Stokroć przeklęta! ... o błogosławiona –
W pół rozszalały rozpaczy szaleństwem
Jam błogosławił ją – mojem przekleństwem!
O lwie, którego rozdarłem na szmaty,
Jeźli gdzie ryk twój zaklęty w pieczarze
Z wichrami wyje – daj mi go! kosmaty –
Włos piersi mojej do krwi szarpiąć wściekle
Wyłem rozpaczą Iwa! aby sklepienia
Pękały – spadły na mnie w dzień zniszczenia,