a gaśnie co chwila — o! wtenczas źrenica patrzy — i śpiewa hymn swój, hymn nieskończony stworzenia i widzi dwa wielkie promienie, co rozdarły chmurę nocy i pobiegły w dwie różne strony a jednak różnemi bieżąc drogami, u jednego zbiegły i zlały się celu — jako dwa ramiona w modlitwie splecione. Jeden promień po niebie na wschód, wtóry na zachód strzelił, a w dwa wielkie ramiona, życia i światła — tknęły ziemię śpiącą i zmarzłą, jak gadzinę przy drodze niebios: wołając: zbudź się śpiąca — nocą uśpiona, mgłami zwleczona — ciemnością oślepła — wstań — dotykamy ciebie — tchnienie nasze niechaj owieje ciebie — wciągnij je oddechem — ono stanie ci za tchnienie milionów. — — —
I zniknął chaos ziemi — lecz jako gadzina wzniosła ziemia łeb’ ciężki zmysłami — obłudą — światłość miała jej dać skrzydła — a ona żądło wystawiła światłości pełzając — o puść mnie, ryknął piorun — wąż niebios — puść ojcze światłości! a węża ziemskiego zabiję — ja czołgan chyżej po chmurach niż on dźwignie łeb syczący, pełzając po swych błoniach nieskończonych. — Lecz ojciec światłości nic nieodrzekł — i stała się cisza wielka — a wąż coraz się pasł, i liście i kwiaty żuł na pożywienie — i sen gruby. — «Czyż ta czołgająca istota weźmie później, zamarłszy wprzód skrzydła białe?... Czy wzbije się na gwiazdach i rozepnie skrzydła świetlane grające arf milionem po słońcach niebios.» Tak pytali trzej aniołowie, przelatując nocą z daleka — lecz odpowiedź aniołom grzmiała daleko jak skon grzmotu na Sinaju chmurnych szczytach. I w ciszy nocnej przelecieli nad ranem, a każdy dłonią trącił gwiazdę wśród nocy płonącą, i trzy gwiazdy spadły w ciemność czarną. Czy gwiazdy spadły?... nie! one oczyściły swe światło, co płonie na wieków wieki! a choć po wiekach wieków zgasną w wielkim blasku, ty nie zagaśniesz o myśli, której pióra unoszę w krainy miłości. — —
Orle śnieżny ludzkości — do lotu! do lotu!...