Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/69

Ta strona została przepisana.
SYMEONOWE CÓRY.

Wśród domu ojców swoich siedzi Patryarcha Symeon — schorzały i blady — włos jego już biały — ale na czole taż sama milcząca stałość — której niezwalczyły cierpienia i niewygryzły zmarszczki rozpaczy. — Nie jedną noc przedumał Symeon nad ziemią swoją, nad dziećmi swemi przebolał — i był jak stary Patryarcha Abraham wśród swoich. —
I taż komnata w której leżały zwłoki Sary — — kędy pierwej stało małżeńskie łoże Symeona — a pierwej kołyska jego. — — Symeon zamyślony schylił głowę i zdał się nie zważać na szczebioty Marty czanobrewej — a Marta zajęta domem i sprawami domu nieżyła duchem — troszcząc się o rzeczy ziemskie i myślą zasypiając — a słowem wesołem chcąc uśmiech wywołać ojcu. — Ale ojciec milczy — smutek ogarnął go do dokoła o wężył pierś jego — Marta krzątała się ze służebnemi jak druga służebna, a widząc, że ojca nie rozweseli wyszła — wydoić owce i kozy, by ojcu świeżą podać czarę mleka — za nią służebne — a Symeon zawołał z nich ostatnią i tęsknie spytał: Gdzie jest Marya Magdalena? — Od rana, Patryarcho, z arfą swoją, leży pod starą figą, patrząc na rozlane rzeki i doliny i odeszła służebna ostatnia, a Symeon powstał i wyszedł ku drzwiom ogrodu owego — skąd ujrzał ligę rozłożystą — a w jej cieniu córę swoją Maryę — na której czole szesnaście wiosen chmurki niezostawiły. Marya Magdalena snać już wyśpiewała — pieśnią — co marzyła w duszy, bo arfa już leżała przy jej boku konając ostatniemi dźwięki — a ona na fiołków i mchu pościeli jak dziecię marząca oparła jasnowłose czoło a błękitnemi oczy tocząc po wzgórzach i dolinach ojczystej ziemi, rwała kwiaty trawnika i dumała myślą dziewiczą!... Marya była jak kwiat o swej woni niewiedzący — a przeto była piękna jak zbiegły anioł na Hebrajskiej ziemi. — I poszedł Symeon ku dziecięciu swemu a nad zadumaną stojąc poglądał na jej włos złoty, co spływał po białych ramionach i rozlał się po trawie — jak słońcem odbity wodospad lecący na łąki wonne — kwieciste — z białych skał marmuru... i myślał w sobie — córa moja w kole niewiast, jest jak słońce w gwiazd mdlejących orszaku — i rzekł —