w ciszy zapadła — tylko szelest konających promieni anioła odbił się cicho — że go myślą słyszała Marya, i skonał cicho — ciszej grając: Czemuś mnie oddaliła?... Ale Marya Magdalena zgłuszyła ten głos — czy niesłyszała czy słyszeć nie chciała — czy niemogła — bo duch jej pełen był oczekiwania. — I stało się ciemno — a tylko w ciemnościach tajemnym blaskiem złoto jaśniała trumna Sary — przez szczelinę groty podziemnej błysnął złoty promyk nowiu — i padł na trumnę matki Maryi Magdaleny — i drżąc przystąpiła ku niej — a usta do niej przytuliła pocałunkiem sieroty matce — i pomyślała: Jam dumała, że pod ustami będzie woń i pieszczota kwiatka z tej trumny — a to pruchno i drzewo. — — I klękła bliżej i tknęła świeżnemi palcami wieka nieśmiało... i pomyślała: — Jam marzyła, że pod skinięciem palców moich ozwą się czucia, jak rozdźwięki stroń tkniętej arfy — o! — I powstała milcząc na palce — a w trwodze od upadku chwyciła się warkocza długich włosów swoich drżącą rękę sama ciągnąc się do upadku — i spięła się — a oddech wstrzymawszy — odgięła z wolna wieka trumny matki swojej i spójrzała — księżyc oświecał w trumnie… szkielet odarty — pełen robactwa i zarazy ziemnej i czaszkę z dołami, gdzie dusza wyglądała ongi oczyma… — robak z ust wyłaził grożąc swej zdobyczy — z ust, co igrały uśmiechem — jak gałązka oliwna z powiewem wieczoru!... O matko moja!... jękła głośno Marya Magdalena... i z trzaskiem opuściła wieko trumny a we łzach upadła na kamienie — targając złote włosy swoje — nie! nie! nie! — matko, to ty niejesteś! i chciała raz wtóry zajrzeć — ale snać ukrył się nów za chmury nocne, bo promień nad trumną Sary zniknął — i znów ciemno w grobach dokoła tylko błędne światełka migały oczom Maryi Magdaleny — tylko echo łoskotu upuszczonego wieka trumny — konając na ścianach groty, wołało do płaczącej Maryi — biada Ci! biada nieszczęsna — czemuż myślą oddaliłaś anioła stróża wiosny twojej. — A Marya dumała myślą. — Gdzieśty, gdzie światłości natchnień ducha mego!... marzona w długie ranki pierwszej młodości — śniona w nocach dzieciństwa — przeczcie w pierwszą południa chwilę?... Gdzieśty? Nie! nie, to złuda aniele mój!... Powróć! błagam — dziecię twoję — i utul mnie cieniem srebrno piórych skrzydeł twoich — i rozświeć czarność
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/74
Ta strona została przepisana.