duszy mojej!... o!... I znów jasność spłynęła w ciemności, a jasny anioł stał przy trumnie matki Maryi Magdaleny — i leżącą na głazach wzniósłszy spojrzeniem — już dłoń oparł mile na jej drżącem ramieniu, a dłonią wtórą tknął wieka trumny, które odleciało w dół i padło na głazy bez trzasku, jakby się zasłoną chmur rozwiało — a anioł wskazał jej postać w trumnie śnieżnem obleczoną płótnem jak jasnym obłokiem niebios — śnieżną — czystą całą twarz tylko cudnej boskości blada, na której ślady łez kilka świadczyły o walkach życia i żalu braci — jaśniała z pod płótna szaty, dając świadectwo o swem życiu. — A Marya Magdalena długo wpatrywała się w twarz matki swojej — z niemej radości zachwytem — i jak w wód zwierciedle ujrzała tam wszystko — wszystko tak jak marzyła — i łez strumieniem zrosiła postać Sary — i milczała długo — długo — przypomniawszy sobie tę postać — raz — raz tylko jak we mgle — nad kolebką swoją... i przypomniała sobie niebieskie wrażenie pocałunku matki na czole — i czoło jej rozkoszą zajaśniało — lecz anioł skinął — a wieko znów leżało na trumnie jak dawniej i rzekł wielkim — śpiewym głosem —: Wiesz o prawdzie Maryo i wracaj w dom twój — i znikł — a promień nowin znów strzelił nad trumną Sary — tak, że Marya mogła iść ku otworowi groty — gdy w koło jej głowy drgały i gasły i podlatując rodziły się błędne ogniki, łudząc ją próżno — lecz ona nieszła za ich sinym blaskiem tylko prosto ku stopniom bez pochodni — a gdy na świat wyszła, kury piały pieśń o północy minionej i nów jasny sunął się w ciszy nad Judeą — i Marya Magdalena osłonięta szła z wolna ku domowi ojca i zaszła — a wszedłszy do łoża swego — śniła cicho do jutrzeńki spokojna — bo widziała co marzyła, — lecz usnąć niemogła a w grobach za nią został głos jakiś na kształt śmiechu złości — a groby znały śmiech ten śmiechem rozpaczy i gniewu strąconego anioła!