Słońce dziewiczo — nieśmiało wyjrzało z chmur kirów — i gwiazdy znikły w słońcu — słowik oniemiał — a skowronek u gór szczytów zwiastował sennej ziemi świt!… — Pod figą szemrząca liściem stoi Maria Magdalena; w cichem zadumaniu pogląda na ranny świat — i w swej duszy odbija go jak w morza cichej modlącej się szmerem, fali — i szepcze ciszej od listków Marya Magdalena: Symeonie tyś mi mówił o matce mojej — ojcze! gdybyś ty wiedział, że ja dziś w nocy byłam u matki mojej — cudnej — świętej matki, co się przebudzi… że była chwila, w której niebyłam sierotą — chwila nie sen!... co byś ty rzekł chwytała arfę swoją — dotykając strun rosą lśniących ku słońcu — co już rozbiło chmur kiry a uczuła na czole pocałunek ojca i ujrzała go stojącego nad sobą — Dobrze, że czuwałaś dziś Maryo Magdaleno! dobrze żeś pielgrzymowała do matki twej trumien, albowiem dziś w grobach młodość twoja a w śmierci życie nasze! A Marya patrząc w niego anielsko, nieprzerywała gry swojej i grała dalej... I chciał jeszcze coś wyrzec Symeon — ale snać zagryzł słowo ulatujące mu z wargi, że skonało jak ptasze gotowe do lotu... i odchodził mówiąc, że idzie Arcy-Kapłana mędrca, i przyjaciela rodziny swojej, nawiedzić — i odchodził — i znów wrócił... i nic niewyrzekł — bo słowo to znów jak kwiat zwiędło mu na ustach, mając się rozwinąć — zabite ciemnością milczenia. — A Marya widziała, że coś zataił i myślała nad tem, niepatrząc już na ranku wschód… i niesłysząc szumu fal… i skowrończych pień... a cień anioła z daleka śpiewał tęskno: niemyśl, niemyśl nad tem, bo twój ojciec milczeniem swojem zbawił ciebie!...
Ale ze słońcem błysła za krzakami twarz jakowaś… przeciw słoneczna sprzeczna słońca jasności w jej twarz świetlaną, piejącą hymnem tak chciwie patrzy — z krzaków się czając jak wąż na łanię pustyni, co pije u cichego zdroja — zbliżył się z wolna ów cień człowieka... Ma togę