świecznikami komnacie, łamią się chlebem weseli godownicy, obok wesoła czeladka i ubodzy miasta. — A Symeon rozweselony, radby im nieba przychylić — czasem spójrzy na parę młodą i odwróci się, by otrzeć łzę cichą wspomniawszy na Sarę swoją — potem ostrzega służebniki gwarne, i przysłania okien, by snać który z togatych niezajrzał wesela w domu jego. — — W środku siedzi przy parze sędziwy arcykapłan, któremu cześć wszyscy okazują — rozmowa płynie gwarnie jak zdrój wiosenny po bławatach doliny — w tem jeden z gości Szymon z Arymatei rzekł: Arcy-Kapłanie! co to za dziwnej mądrości pacholę było wczoraj w świątyni naszej!...
Symeonie! miałem ci o nim dać świadectwo — oto wczoraj siedzieli przedniejsi starcy uczeni ksiąg w synagodze — a wśród nich znalazło się pacholę proste — i jęło z niemi mówić o tatajemnicach pisma — a jako z głębi wielkiej płynęły myśli jego, że nie raz oświecił mędrcu zadumane i wątpliwe — palec Boży jest na tem dziecięciu — i cała świątynia zemną słuchała go uchem jednem...
A później, gdy go z rumieńcem radości i pokory odszukała matka wśród mędrców zdumionych!... Tam wszystkie niewiasty płakały. — Arcy-Kapłanie! ja niemam matki — a radość czułem, jakby to matka moja była!...
Arcy-Kapłanie! to dziecię wielkie będzie w imię Jehowy. —
Niech będzie wielkie imię Judei. —
Niech nam da szczęście ten prorok młody.
Niech błogosławi dom nasz i trzody nasze. —
Mnie niech spokojność wróci!...