Tybru skały – w pośród szkieletu starej Ojczyzny twojej – suniesz się za mną jak płaszcz śmierci szarpany wichrem północy – bliżej, coraz bliżej. – Patrzę na Ciebie, patrzę milcząc tajemnie – a kiedy drży serce tętnem młodości, woła: do mnie! do mnie! I ty tuż przy mnie – a ja posągiem niemym jak dwa węgle oczy utkwiłem w Ciebie – wstrząsłeś się, oddechem wciągam w pierś Ciebie – ciężko jej! – lecz i od Ciebie niepęknie, aż się z niej pieśnią na świat wydrzesz. – Cieniu mój! dziecię boleści samotnika – z ciężkiej piersi oddechu mego, gorzkim śmiechem wyśpiewam Ciebie! a potem leć! leć – ale już spocząć do końca!...
Dziwna jesteś Nemezo! boć gdy serce skamienieje – i serca kamieniem, cisnę za szczęściem, jak bryłą Kyklopów, za mknącą złych ofiar wieszczką i zabiję ją – odtąd pierś przywala wielki głaz wieków – a na nim iskrami ryty napis: spokojność!
Zagadko duszy mojej – gdzie jesteś!... tajemnicza – nierozwiązana – nieprzecięta, za którą leciał duch młody przez świata pustynie i piekieł rozdroża?... czy w niebios sfery chcesz zawieść myśl moją – nieznałem szczytów błękitnych Olimpu – ciemność – znam tylko jak brata – i pasuję się z nią jak iskra od niej dławiona. – I ciemno we mnie i dziko, a kiedy mary przeszłości z zapłakanemi oczyma krążą w kołomnie – wołają: przyszłość gorsza! i kołują jak czarne kruki i serce targają, jak szkieletu kości. – – Stań na chwilę o dziwna, z zamglonemi oczyma którą pojmuję od pierwszej chwili i kocham jak kochankę dni pierwszych, a jednak po imieniu nazwać nieumiem – spowiłbym Cię jak wąż w namiętne objęcie, i pochłonął w otchłani szału mego! o ty, coś jasna nad Fatum i gwiazdy jego – ja Cię przeczuwam – ale słowo jest myśli doczesną mogiłą. – Motyloskrzydła najpierwszej młodości igraszko – stań! ale próżno; echem mojem drżą skały i otchłanie – a ty biegniesz dalej, suniesz się jak mgła srebrna po kwiatach doliny, pędzisz falistym kłosów łanem – jak pa-