otarła oczy błękitne — zapadłe — jękła z boleścią — i padła o ziem jako palma wichrem burzy zwalona.
Wściekłaś o chwilo rozpaczy, kiedy po walkach daremnych serce jak fala pęknięte o skałę winy — zwątpi o sobie, kiedy oko nieśmie spojrzeć tam! w gwiazdy — a w oku łzy już niema, o biada wtedy ciału i duchowi — godzina szczęśliwym!... przeklętym!...
Lecz jeśli wśród walk życia. — w chaosie cnót i zbrodni, łez i rozkoszy, ciszy i burzy, błyśnie jaśniejsza chwila, jak kwiatek na fal powodzi, błogo dłoni, co chwyci się tego kwiatka i uwierzy, że ten kwiatek z głębi ją wyrwie!... Taka byłaś o myśli moja! kiedy twój promień połamał się na blaskach klejnotów i próżności Faryzeusza!...
Któż w Jerozolimie niezna możnego domu najbogatszego z Faryzeuszów? dach jego domu przyjmuje wszelkich cudzoziemców, by po różnych ziemiach głosili możność, i łaskawość dobrodzieja przed jego oknami tłumy żebractwa pełznąc próżniaczo imię jego wymieniają — aż je głośna trąba wezwie do jałmużny. W tym domu dziś biesiada. — Wielka, huczna biesiada! bo najbogatszy z Faryzeuszów wyprawia ucztę dla pięknej niewiasty — do której się przywiązał jak pies — która przyszła z daleka w dom jego — i tłum Żydów i drugi tłum cudzoziemców niemoże oczu oderwać od twarzy cudnych wdzięków i stroju lśniącego klejnotami — oto po prawej sama za stołem — a po jej lewej siedzi sam Pan domu wśród biesiadników tłumu — reszta rozchodzi się po wspaniałych komnatach, a z ust do ust przebiega imię Marya Magdalena... Ona z włosem złotym wonnym balsamem ziół górskich sznur pereł ma rozsiany po głowie, co we wieńcu pomarańczowym jak rosa gwieździ — pod łukami brwi jasnych, niebieskie ciemne oko strzela ponętnie — i usta uśmiechają się wesoło niby... ale wesołość jej błędna... i uśmiech ten płaczący nie jest nieumyślnym uśmiechem — ni to spojrzenie czystego anioła spojrzeniem — i lica jej piękne blade bladością wielką — po jej śnieżnych barkach