upina się śnieżna szata w błękitne narzucane kwiecie — i u łona zielone z kwiatem namiętnym unoszą się liście jaśminu — a w raku zemdlały kwiat róży Jerychońskiej... na białych jej ramionach dwa krągłe dołki błyszczą białością, w które nieśmiało całuje ją Faryzeusz — dumny i szczęsny Pan raz wzrokiem miłości pogląda w oczy swej oblubienicy, u nóg której, rozkochany, jak pies gotów głowę położyć, a raz okiem dumy patrzy w tłum, pyszniąc się klejnotem Judei — albowiem Judea niema takiej jak ta niewiasty! — U środka komnaty stało dwóch młodzieńców, różnych twarzą — a jednakich strojem i wiekiem — a różnych i myślą w tej chwili, acz niepodobnych sobie w życiu — jeden jest pieśniarz Grecki, gotów co chwila wśród dziewcząt i owoców zaiskrzyć wzrok — i rozśmieszyć usta godową Anakreonta pieśnią, a na wino i na imię pieśni swej zaklinał się przed towarzystwem swym, że we tłumie bachantek Jońskich takiej niema... że na olimpie Boginie jej nierówne! — A drugi z wyniosłem czołem i księgą pod pachą szerokim odziany płaszczem, miał znamię myśli na twarzy — był to uczeń z późnej szkoły uczniów Platona i w duchu cieszył się iż widział jedną, jedną piękność duchową — a sercem już przylgnął do niej — tęsknem w jej oko tonąc okiem. — Za stołem w szerokiej todze bogato bramowanej, co spadając słała się purpurą po marmurach podłogi, siedział bogaty Rzymianin młody — i pożerał tę postać w milczeniu... rozpaczy i szyderstwa nie człowieczego — Ona ze wzgardą oczy odwróciła od togi. — Tłum napawał się jej pięknością — a jej obrzydła ta piękność, bo marzyła o innej piękności, którą poznała tracąc ją... I powstało grono biesiadników od stołu — pijane i zmysłowe rozsuwając usta, gwar uwielbienia wrzał dokoła, w tem zatrąbiono na godzinę jałmużny — i goście poszli przyglądać się wspaniałości pana Jałmużnika, co garściami siał z pychą złoto swoje, między ubóztwo ludu — gardząc motłochem. — A w biesiadnej komnacie została sama jedna Marya Magdalena — a z jej lica zgasły iskry uśmiechu — oczy pobladły smutkiem — a z wzgardą patrzała za tłumem idącym ku drzwiom podwórza — i stargawszy perły warkoczów swoich — a zdarłszy biesiadny wieniec, “ z kwiatami tylko u łona wybiegła z tego domu — przysiągłszy niewrócić w podłe progi
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/93
Ta strona została przepisana.