Strona:W Sudanie.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

chorągiew zwołujący, a krzyk ten przechodzi najczęściéj w chrapliwy jęk: la illah illallah, Mahmadu rasul allah!
— Czy słyszysz? widzisz co? — pytała Joanna-Marya Gaeta.
I ze zręcznością małpki wdrapawszy się na mur tata, nie obawiając się kul, słała w dal, od dymu wystrzałów mroczną, spojrzenie ostrowidzowych swoich oczu.
— Chodźmy! idźmy do nich! pójdź, Gaecie!
I nagle młody jakiś sierżant, podniósłszy do góry ramiona, z radości napół nieprzytomny prawie, krzyknął obok niéj na całe gardło:
— Sztandar! zobaczyłem sztandar!
Wtedy, na rozkaz kapitana, opuścili wszyscy małoobronną warownią, przebyli bagno, na którém opadły już trochę wody, i pędem pobiegli brać udział w walce, z nagle zbudzoną w piersi energią.
Otrzymawszy zwycięztwo nad czarnym wrogiem, w rozsypce pierzehającym, nieszczęśliwa załoga, która srodze ucierpiała na oblężeniu, mogła wreszcie posilić się i wypocząć.
Zjedzono wołu, upieczonego przy ogniu drzew nad rzekami rosnących; uraczono się ignamami, usmażonemi na oleju palmowym.
Gaet schwytał na polu bitwy pysznego ogiera, gniadosza bez żadnéj odmiany; dosiadł go teraz na wyjezdném. Wysmukła postać biała tuliła się do jeźdźca; była to Joanna-Marya, którą młody Bretończyk z sobą zabierał, owiniętą w swoje pagne i muskającą boki pięknego rumaka śliczną, czarną nóżką swoją.
Wszystkim wiadomy był już teraz odważny postępek małéj murzynki; nie dochowała się tajemnica, wszyscy jéj nadskakiwali, każdy ją chciał czémś obdarzyć.
Torebka z palmowéj kory zawierała wszystkie te skarby: pióra strusie, tkaniny o jaskrawych barwach, skórę goryla, kopytko antylopy i trochę złotego proszku. Jeden z tyralierów dał jéj talizman, od upicia się ochraniający: fioletowy kamień, przez zbiegłego niewolnika w kopalni ametystów ukradziony ludożerczym Mithisom, którzy tam, po-za Timbuktu, mieszkają w niepoznanych jeszcze stronach; inny znowu kość słoniową, delikatnie rzeźbioną, kupioną u kurzem okrytych kupców kara-