które gdy rozerwie śmiertelnik, w oka mgnieniu tłumem karłów zaroi mu się cały rozłóg nadmorski. Na drucie telegraficznym, głucho brzęczącym, siedzą rzędem, jedna za drugą, przytulone do siebie jaskółki, których biała kamizelka świeci w czarnego fraka wycięciu. A u końca téj na powietrze rzuconéj linii telegraficznego drutu, widzi Gaet oczyma wyobraźui rękę kobiecą, miękką, pieszczotami darzącą rękę matki.
Serce młodzieńca wzbiera miłością najtkliwszą. Nie uprzedził matki, że dziś wieczorem przybędzie.... Byle tylko nie przelękła się szczęścia, niespodzianie ją spotykającego.
Ach! jak im dobrze będzie we dwoje, w tym starym domeczku szarym, w którym Gaet cały czas urlopu przepędzi!
Konie, poczuwszy stajnią, pędzą galopem prawie, a ciężki odrapany pojazd toczy się wzdłuż drogi z przeraźliwém skrzypieniem osi i zapamiętałém brzęczeniem wszystkich dzwoneczków uprzęży.
Oto i dzwonnica wiejskiego kościołka, na pół już zapadłego w ziemię. Wokoło cmentarzyk, ogrodzony żywopłotem.
Oto i chałupy niziutkie, słomą kryte, których strzechy irysami fioletowo zakwitły; oto i pusta dzisiaj pralnia wiejska, kamieniami ocembrowana, jak modre zwierciadło przezroczysta, i dynie w ogródkach porzucone, do spadłych księżyców podobne; oto zagony krzycząco zielonéj kapusty, widne po przez szare opłotki kamienue, na których rosną amaranty; oto szczupłe ogródki, gdzie wśród tymianów i złocieni rosną lewkonie i lilie; a daléj znowu stodoła, pełna złocistéj słomy i wonnego siana, i klepisko, na którém się co Niedziela tańczy ochoczo.
— Janie-Ludwiku! — woła Gaet na konduktora, — zatrzymaj-no się tutaj, przyjacielu, i popilnuj mi rzeczy. Matka nie wié o moim powrocie, pójdę więc piechotą do domu, żeby ją tak nie zaskoczyć znienacka.
— Kiedy, z przeproszeniem pana porucznika, muszę oddać mamie pańskiéj depesze.
— Wypij, za zdrowie moje, kochanku; oddasz je parę minut późniéj. Święto dziś uroczyste: nie codzień wraca się z nad Nigru!
Cień zalegał już ulice wioski, gdy Gaet, wysiadłszy z dyliżansu, piechotą ruszył w dalszą drogę.