Śpiesznie idąc, natknął się na młodą jakąś kobietę, która dźwigała pełne wiadro wody. Podniosła na niego dziecięco-naiwne spojrzenie, i stawiając brzemię swoje na ziemi, zawołała ze zdumieniem:
— Jezus, Marya, Święty Józefie, mój patronie! Toż to pan Gaet powrócił!
Ale Gaet nie zatrzymał się wcale.
Młodzieniec biegł teraz z radością i niepokojem w sercu, jak dziecię, do matki śpieszące. Za każdym krokiem, na przód zrobionym, czuł, że coraz go silniéj przyciąga nadzieja ujrzenia wkrótce téj pięknéj twarzy spokojnéj. Serce mu się ściskało.... radością.
Gaet kochał matkę dlatego, że była jego matką, ale kochał ją także za jéj wdowieństwo surowe, za prostotę i słodycz jéj cnoty, za jéj życie poświęcenia pełne, a szczególniéj, głównie i przedewszystkiém za to, że, cudownie piękną i młodą jeszcze będąc, nie chciała znać innych prócz synowskich pocałunków; bo w głębi serca każdego ukochanego jedynaka czai się zawsze zazdrośnik, niepodzielnie w sercu kobiety panować chcący.
Wszystko jéj zawdzięczał, nawet ten szacunek, którym ją mógł otoczyć, a jeżeli bujne jéj włosy opromienić mógł aureolą świętości, to dlatego jedynie, że ona sama nosić ją chciała na skroni.
Coraz bliżéj był domu.
Ciesz się, stary domku szary! dusza twoja powraca.
Szczep winuy okryty gronami, a wszystkie krzewy różane osypane kwiecia bogactwem.
Jak połyskują te trzy stare kamienne schodki w świetle księżyca, który się w nich przegląda!
Ale oto wśród głębokiéj, życiem drgającéj ciszy wieczoru, dźwięk jakiś rozdziera przejrzyste zmierzchy powietrza. To dźwięk dzwonu.... znany mu dobrze dźwięk śpiżowy, który budzi gołębie dzikie, gnieżdżące się na staréj wieży bretońskiéj i słodko pieści ucho ukochanego jedynaka wdowy; ten sam dźwięk, który w godzinach gorączkowych majaczeń szumiał mu w uszach nad brzegami Nigru, ten sam, który pożegnalném biciem łkał niegdyś nad trumną jego ojca, ten sam, tajemniczą wypadku igraszką, wita dzisiaj powróconego matce syna.