Strona:W Sudanie.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzieniec, upojony wzruszeniem, usiadł po cichutku na najwyższym stopniu starych schodków kamiennych i, w tył przechyliwszy jasnowłosą głowę, płakać zaczął cichemi łzami.
Przez zamkniętą okiennicę widać było światło, ale Gaet wejść nie śmiał, nagłą zjęty obawą. A jeżeli, niespodzianie ujrzawszy go przed sobą, padnie martwa, nadmiarem szczęścia zabita? Bywają czasem istoty, dzielnie dźwigające niedolę, a bezsilne wobec szczęścia, zbyt nagle spadającego na nie...
Przyszła mu wtedy myśl szczęśliwa: półgłosem zaczął śpiewać starą kolędę.
Była to naiwna, nierymowana i bezsensowna stara pieśń jakaś kantyczkowa, którą matka mu śpiewywała, gdy był małém dziecięciem.
Gaet półgłosem zrazu nócił.
Było to niby stłumione, dalekie, niepewne echo ulubionéj nóty pieśnianéj, niewyraźnie szemrane słowa zaledwie dosłyszalnym szeptem. Dźwięk ich wpadał w poprzeczną szparę, przecinającą mur tuż pod oknem, na to, by listy nią rzucać do skrzynki, i rozbrzmiawszy w ciasnocie skrzynki, wpływał do biurowego pokoju, łagodny i przyciszony.
Śpiew po łzach, to słońce po ulewie, tysiącem drogocennych kamieni strojące ogród, który nigdy przedtém nie jaśniał takim blaskiem piękności. Głos łzami zwilżony, nigdy bardziéj wzruszających nie miewa dźwięków; struny tego instrumentu, który się piersią ludzką nazywa, nigdy tak bozkim nie drgają dźwiękiem, jak wtedy, gdy się w gorzkich łez źródle obmyły!
Gaet usłyszał lekki krok matki, zbliżającéj się do okna: zdawało mu się, że słyszy jéj oddech i szelest powłóczystéj jéj sukni. Przystanęła chwileczkę za okiennicą, w któréj świecił otwór, kształt gwiazdy mający, a potém znowu chodzić zaczęła po pokoju. Nieraz może sny temu podobne miewając, myślała, że złudzeniu tylko podlega.
Podjął więc znowu pełniejszym a drżącym głosem:

Na trosk odegnanie
Po czterech ruszyli
Sławetni mieszczanie
Z Châtres....”