Świadczył to również uśmiech zalotny i płomienne spojrzenie, którem zdawała się pożerać blondyna, przymrużając oczy z parafiańską dystynkcyą.
Blondyn powitał zjawisko owym ukłonem, którym witamy nieznajomych, a który dla wprawnego oka wyraża znak zapytania.
— Jakto? nie poznajesz? — zawołała kobieta.
— Nie!... Prawdziwie, nie mogę sobie przypomnieć — odparł młodzian z zakłopotanym uśmiechem.
— Nie poznajesz tej, którą nazywałeś swem drugiem „Ja,“ swym dobrym aniołem, swym skarbem, swą duszą?
Blondyn uśmiechnął się ironicznie. Małoż to takich drugich „Ja“ było w jego życiu?
— Istotnie, że jestem w kłopocie — rzekł ze skruchą.
— Tak? — zawołała z wyrzutem w głosie niewiasta. — Więc nie ja jedna byłam tak szczęśliwą?... A jednak zapewniałeś mnie, żeś przede mną nie kochał nikogo; przysięgałeś, że nikogo kochać nie będziesz!
Młodzian ruszył ramionami niecierpliwie.
— No, ale ostatecznie z kim mam przyjemność? — zapytał.
— Niezabudka!
Strona:W XX wieku.djvu/006
Ta strona została uwierzytelniona.