ślała dosyć długo. Sto trzydzieści siedem lat... to kawał czasu!
— Mówiłam ci: twój wiersz, twoje wezwanie „Do mojego drugiego Ja“ — odpowiedziała wymijająco. — Czyż mogłam mu się oprzeć? Spragniona twego widoku, odszukałam cię, by ci powiedzieć, że lecę do ciebie na skrzydłach miłości. Podziękuj mi: jutro przyjeżdżam do Warszawy i padnę w twoje objęcia!
— O, nie rób tego! — zawołał, trwogą zdjęty. — Nie chcę cię narażać! Pomyśl, co robisz!.... Taka podróż... w tym wieku!
— W jakim wieku? — spytała opryskliwie.
— No, przecież... przecież w naszym wieku! — jął bełkotać, szukając, czemby uspokoić zagniewaną. — W dwudziestym wieku — dorzucił, uradowany, że mu się udało znaleźć wybieg stosowny, — w wieku balonów, „nietoperzów Adera“ i łyżwowych kolei! Nie, za nic w świecie nie chcę tej ofiary!
— Dla ciebie, jedyny, nie będzie mi zbyt drogą żadna ofiara!
— Ale ja tego nie chcę!
— Ale ja chcę! Zobaczysz, jaki będziesz szczęśliwy! Otoczę cię takiem kochaniem, jakiego nigdy nie znał żaden kochanek. Miłość moja jest jako róża stulistna! Żadna słodycz nie dorówna mojej pieszczocie...
Strona:W XX wieku.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.