Idąc, spoglądał ciekawie na twarzyczki kobiet, które spotykał, żali pomiędzy niemi nie ujrzy wymarzonej kochanki. Kiedyniekiedy przyśpieszał kroku, goniąc z bijącem sercem za jakimś jasnym lub ciemnym kapelusikiem, za jakąś zręczną figurką, która go chwilowo pociągnęła ku sobie. Niestety, żadna z tych, które spotykał, nie odpowiadała jego ideałowi, czemu się dziwić nie wypada, gdyż — jak wiadomo — łączył on z młodością stopięćdziesiątdziewięcioletnie doświadczenie.
Utrudzony bezowocną pogonią i nieznośnym skwarem, schronił się wreszcie do cukierni Loursa na Krakowskiem-Przedmieściu. Usiadł na werendzie przy stoliku, do którego krawędzi przytwierdzony był przyrząd, zaopatrzony w długi szereg błyszczących metalowych guziczków. To był elektro-telefotoskop, łączący cukiernię Loursa z całym światem.
Za pomocą tego cudownego przyrządu, wydłużającego pole widzenia w nieskończoność, można było zapuszczać wzrok w najodleglejsze strefy ziemskiego globu, lubując się kolejno widokiem podzwrotnikowych palm i podbiegunowych lodów. Pocisnąwszy guzik odpowiedni, widziałeś, jak na dłoni, obraz tego, co się w danej chwili dzieje tu lub tam — to zaś tak wyraźnie, jak gdyby cię czarnoksięska siła przeniosła na ono miejsce, które pragnąłeś zobaczyć.
Strona:W XX wieku.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.