Strona:W XX wieku.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale stokroć bardziej niż przepych i wykwint tego zaprzęgu zachwycił go widok młodej kobty, która w towarzystwie starszej, lecz dobrze zakonserwowanej jechała tym powozem. Chmurą batystu i koronek owiana, leżała na poduszkach swojego rydwanu, zasłaniając się od słońca parasolką z pawich piór, na której szczycie widniała główka pawia, z dużemi jak grochy, brylantowemi oczyma.
Płonęły w słońcu przecudne Rio-brylanty, rzucając migotliwe blaski; mieniły się w jego promieniach metalicznie barwy, jaśniejące na rozpostartym pawim ogonie, — ale stokroć żywiej płonęły koralowe usta młodej kobiety, rozchylając się w wdzięcznym półuśmiechu, — ale tysiąckroć jaśniej gorzały jej ogromne, czarne oczy, spoglądające na świat owym wyrazem zdziwienia, który jest właściwy oczom Kreolek, a czyni ich spojrzenie podobnem do spojrzenia ułaskawionej sarenki.
Miało bo też w sobie to zjawisko, promieniejące urokiem młodości, urody i szczęścia, istotnie coś ze słońca, gdy chmury przedziera i mgły rozprasza, złocąc świat cały swoimi łagodnymi uśmiechy. Czar, który od niej szedł, wnikał przez oczy w duszę patrzącego, niby błękit pogodnego nieba, niby pieszczotliwe tchnienie wiosenne, co rozwesela, krzepi i od-