uśmiechem. Uszczęśliwiony świadomością, że jego drugie „Ja“ uniknęło klęski, uśmiechał się całą duszą do tej myśli, że je znalazł nareszcie, i nie wątpił wcale, że uczucie, które na odległość kilkuset mil w sercu jego zbudziła piękna nieznajoma, najniezawodniej wpłynąć musi na jego dalsze losy.
Po chwili jednak przyszło mu na myśl, że go od niej dzieli przestrzeń — zapora, nieistniejąca wprawdzie już w XX wieku dla bogatych, lecz wchodząca tutaj ze względów finansowej natury rozstrzygająco w rachunek. Czarny Tulipan posiadał tylko, jak wiadomo, pięćdziesiąt rubli kapitału; trudno było puszczać się w podróż i konkury z takim zasobem.
Będąc literatem z zawodu, a więc, jak ktoś powiedział, „poniekąd już ekonomiczną siłą,“ mógł on wprawdzie kupić w loteryjnym kantorze jedną lub nawet dwie ćwierci losu, a osiągnąwszy w grudniu główną wygranę, puścić się w pogoń za swojem drugiem „Ja“ z flotą celowi temu odpowiednią. Ale na to potrzeba było czasu — a któż mu zaręczy za to, czy jego drugie „Ja“ nie jest przyjezdnem tylko i czy wkrótce już może Paryża nie opuści?
O kogóż będzie pytał wtedy: o córkę amerykańskiego nababa, o królewnę Madagaskaru, czy też o żonę indyjskiego maharadży? —
Strona:W XX wieku.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.