— Jak to rozumiesz? — zapytał.
— No, tak — odrzekł Czarny Tulipan. — Czy może ktoś, siedząc tutaj, u Loursa, przed elektro-telefotoskopem, zobaczyć siebie samego na bulwarze św. Magdaleny w Paryżu?
— Może — zaśmiał się doktor Ochorowicz. — Jeśli się nazywa Chochlik-Zagórski, to może!... Wszak czytałeś, co pisze Kraj o podwójnej naturze tego jegomości... Chochlik więc „pustacko uśmiechnięty“ może się przechadzać po paryskim asfalcie, a Zagórski „filozoficznie zadumany“ patrzeć na to z warszawskiego bruku — dodał żartobliwie.
— Nie żartuj! — odparł Czarny Tulipan. — Mnie głowa pęka, a ty żartujesz!
I pochwyciwszy towarzysza swego za rękę, jął mu opowiadać zdarzenie, które go tak wzruszyło.
— I cóż ty na to? — zawołał, skończywszy swą opowieść.
— Przywidzenie!... Halucynacya wzrokowa! — rzekł psycholog, kładąc mu rękę na pulsie. — Musiałeś być rozdrażniony.
— Ależ nie, bynajmniej!... Widziałem to wszystko, jak na dłoni... Zresztą, patrz! — dodał, pokazując mu szybę elektro-telefotoskopu, w którego polu zarysował się znowu zaprząg
Strona:W XX wieku.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.