à la Daumont, nadjeżdżający z powrotem w tę stronę.
Chwilę jakąś milczeli, przypatrując się temu dziwnemu widowisku. Oparta na poduszkach swego rydwanu, wodziła piękna nieznajoma ciekawem okiem dokoła, jak gdyby, kogoś szukała wpośród tłumu przechodniów, podążających ulicą. Wreszcie zniknął zaprząg i powóz w bulwarowym zgiełku. Doktor Ochorowicz pierwszy przerwał milczenie.
— Więc powiadasz, że ten, który ją ocalił, był do ciebie podobny? — zapytał.
— Jak dwie krople wody
— W tym razie musisz mieć jakiegoś sobowtóra w Paryżu... Zdarza się to czasami.
— Czyż to możliwe?... Pomyśl; był nawet tak samo ubrany: granatowy smoking i biała kamizelka.
— Przypadek.
— No, ale jakże sobie wytłómaczyć tajemnicę jego zniknięcia?
— Musiałeś nie uważać. Prawdopodobnie nie spostrzegłeś, jak się schował w tłumie.
— Ależ nie, owszem!... Patrzałem na niego z uporem!... Możesz sobie wyobrazić, jak dalece mnie to zaciekawiło ujrzeć siebie samego na paryskim bulwarze... Otóż widziałem wyraźnie: przed chwilą był, a potem go
Strona:W XX wieku.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.