razy fonograf w ciągu tego dnia powtórzył, niecierpliwiąc go i wprawiając w nerwowe rozdrażnienie. Pełen gniewu i niepokoju, przeklinał grzeszki swej młodości, przeczuwając, iż, jakkolwiek od dawna już zapomniane, staną się po latach stu trzydziestu siedmiu źródłem ciężkiego dlań zmartwienia.
Z głębokiego snu, który mu dopiero nad ranem skleił powieki, zbudziło go około południa głośne pukanie. Był to posłaniec, przynoszący mu z „Biura wywiadowczego“ list, zawierający zasiągnięte w Paryżu informacye. Uradowany, odprawił posłańca, dawszy mu rubla na piwo; poczem zamknąwszy się znowu, zaczął czytać.
Wiadomości były bardzo szczegółowe. Dowiedział się, że właścicielką powozu, który poprzedniego dnia na bulwarze św. Magdaleny najechał komisyonera numer pięćset dwanaście, jest bogata Brazylianka, nazwiskiem Maryna Grzędzianka, mieszkająca razem z swą prawnuczką w własnym pałacu przy Avenue d'Auteuil N. 12. Nazwisko to wydało mu się znanem.
— Maryna Grzędzianka?... Maryna Grzędzianka? — zawołał, grzebiąc w swych wspomnieniach. — Dziwne dla Brazylianki nazwisko!... Zdaje mi się jednak, że je skądciś znam... Ach! tak, przypominam sobie: to bohaterka
Strona:W XX wieku.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.