piętymi łukami, czyhających w każdym zakątku, i od marmurowych nimf, wyzierających z poza zieleni krzewów, rosnących w przepysznych majolikowych wazonach, aż do gobelinów i malowideł, przedstawiających pasterskie i mitologiczne sceny, dostrajało się tu wszystko do jednolitej nuty jakiegoś rozkochanego sybarytyzmu, którego rażącą może w innym wypadku lubieżność rozgrzeszało jednak artystyczne piękno, cechujące każdy ze znajdujących się tu przedmiotów.
Na tem tle ujrzał Czarny Tulipan — ach! nie swoje drugie „Ja,“ ale upudrowanego, średnich lat mężczyznę, w czarnym fraku, czarnych jedwabnych, po kolana sięgających pończochach i lakierowanych, trzewikach ze złotemi klamrami, który mu się przedstawił jako marszałek dworu i sekretarz Jej Ekscellencyi.
To, co tu ujrzał i usłyszał, zbiło nieco z tropu naszego bohatera. Maryna Grzędzianka ekscellencyą — ktoby się tego spodziewał! Czarny Tulipan wiedział, że im państwo świeższe i bardziej przypadkowe, tem też większą i duma, — więc mu serce ścisnęła myśl, jak trudno będzie mu się przedostać przez te progi i połączyć z tą, która jest drugą jego duszy połową. Mimo to postanowił nie dać po sobie poznać zdziwienia, ni obawy.
Strona:W XX wieku.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.