jako medium o sile trzech tysięcy mesmerów (mesmerem nazywano jednostkę siły magnetycznej, potrzebnej, by uśpić czujność zazdrosnego kochanka), przystąpiła do niego z wdzięcznym uśmiechem i za pomocą znanych już dziś pociągnień wprowadziła go niebawem w stan magnetycznego uśpienia.
Wrażenia, jakich doznawał, były nader przyjemne. Zdawało mu się, iż prąd jakiś potężny wnika w ustrój jego, porywa go i unosi w jakąś nieskończoność różowego świtu, w jakieś bezmiary, liliową napełnione wonią. Błogo mu było, a tak lekko, jak gdyby precz z siebie zrzucił ciała brzemię. Pogrążony w dziwnym stanie pół-snu a pół-jawy, nie zdawał sobie sprawy z czasu, ni z miejsca, ni z tego upojenia, w jakiem się znajdował. Czuł tylko, że go wir jakiś niesie i zbliża ku nowemu, dziwnemu, nigdy dotychczas nie odczutemu szczęściu. Wreszcie znalazł się duchem w pokoju tej, która była jego drugiem „Ja“ i uzupełnieniem jego istoty.
Leżała, belle d’indolence — jak powiada Wiktor Hugo — zwyczajem kreolek, w hamaku, rozpiętym między dwiema olbrzymiemi palmami. Egzotyczne krzewy i kwiaty, przypominające jej strony ojczyste, napełniały przybytek ten upajającą wonią. Czarne jej, wielkie
Strona:W XX wieku.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.