Zaostrzała jeszcze surowość tej instytucyi i ta okoliczność, iż sądy te były mieszane i że w nich zasiadały kobiety, czyli raczej — bo to nie na jedno wychodzi — doktorki praw, które, sterawszy zdrowie na ślęczeniu nad książkami, wnosiły w publiczne i prywatne życie wypielęgnowaną nadmiernymi wysiłkami histeryę. Skargę i obrony powódek prowadziły wygadane adwokatki, obeznane ze wszystkimi kruczkami i nie skąpiące krasomówczych kwiatków, gdy chodziło o pognębienie przeciwnika. Cały ten zastęp kapłanek sprawiedliwości ział antagonizmem ku płci brzydkiej — antagonizmem, wypływającym nie z natury, lecz właśnie z przeciwnych naturze roszczeń, z wewnętrznego niezadowolenia i z histeryi. Mógł się mieć z pyszna ten, kto się dostał na takie języki!
Mimo to wszystko, podjął się doktor Jan Maurycy obrony naszego bohatera, krzepiąc w nim otuchę i zapewniając go, że sprawa nie może być na jego niekorzyść rozstrzygniętą. Będzie musiał wprawdzie z ust adwokatki strony przeciwnej niejedną rzecz niemiłą usłyszeć, ale na to niema rady. Zresztą nikt nie bierze na seryo kwiatków krasomówczych, które się w takim wypadku sypią jak z rogu obfitości.
Strona:W XX wieku.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.