i niepokój. Czyżby sennem widzeniem tylko było to rozkoszne spojrzenie, w którem przesłał jej był całą duszę? Czyliżby ją omamiły były zmysły, gdy, wpatrzona w jego ku niej zwrócone źrenice, ujrzała tam przepaść bezdenną, wypełnioną w tej chwili aż po brzegi bezmiarem zachwytu i niewysłowionego dla niej uwielbienia? Ale nie, to być nie może, bo skądżeby się wzięła ta burza szczęścia, która nad nią przewiała pod uparcie w nią wpatrzonem spojrzeniem dzielnego młodziana? skąd ten wiatr, który ją wtedy porwał i na zawrotnej jakiejś postawił wyżynie? skąd to tchnienie, całe z ognia i światłości, które ją wówczas ogarnęło, a wniknąwszy w jej duszę, dokonało w całem jej jestestwie tak dziwnego przeobrażenia, iż się uczuła całkiem inną i przebudzoną do nowego, przedtem nieprzeczutego życia?
Więc się w jej serce wcisnął żal do niego, że nie przychodzi, niedobry, podczas gdy ona płonie, ogniem jego owionięta, rozemdlona pragnieniem i tęsknotą; że nie przybywa „miesiąca i złodzieja śladem,“ by ukoić kwilące w niej smutki i trawiące ją niepokoje. I wyrzucała mu w duchu tę opieszałość, nie mogąc jej pogodzić z porywami własnego serca, ani też z tem gorącem pożądaniem, które niegdyś wyczytała w jego spojrzeniu.
Strona:W XX wieku.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.