Strona:W XX wieku.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaśnie panie! — dodał po chwili głosem drżącym od lęku i zakłopotania, — niech mi pan raczy wybaczyć, że, powodując się domowym regulaminem, nie uczyniłem przed dziesięciu dniami zadość jego żądaniu, ale istotnie nie wiedziałem, z kim mam do czynienia...
— Nic nie szkodzi, kochany panie! — odparł Czarny Tulipan, klepiąc go poufale po ramieniu. — Nie gniewam się wcale; owszem, muszę pana pochwalić! Wszak nie mogłeś działać inaczej, skoro ci tak postąpić nakazywał obowiązek. A teraz — dodał z uprzejmym uśmiechem — zechciej pan zawiadomić Jej Ekscellencyę, że Czarny Tulipan z Warszawy stawia się na jej rozkazy.
Marszałek zgiął się w pas na znak, że gotów jest wykonać to zlecenie.
— Jej Ekscellencya przyjmuje właśnie o tej porze — rzekł, wskazując gościowi wykwintnym ruchem dłoni przepyszne marmurowe schody, których strzegło dwóch olbrzymich bronzowych Nubijczyków, trzymających w ręku pochodnie, służące prawdopodobnie do oświetlenia schodowej klatki.
I postępując za nim w służbistej odległości, zawiódł go do wspaniałego atrium, znajdującego się na pierwszem piętrze. Dwóch sążnistych murzynów wybiegło na ich spotka-