— Dowiedziawszy się, że Wasza Ekscellencya pragnie mnie widzieć — rzekł nasz bohater z wikwintnym ukłonem i uśmiechem, — stawiam się na jej rozkazy.
— Ach, rozkazy! — zaprotestowała z uprzejmą skwapliwością pani Maryna, powstając z kanapy i podając mu rękę do powitalnego uścisku. — Zbyt łaskawie się pan wyrażasz, istotnie!... Pragnęłyśmy z moją prawnuczką, margrabianką Dolores di San Hablo — tak mówiła dalej, wskazując ruchem głowy zapłonioną kreolkę, — wyrazić panu osobiście wdzięczność za ocalenie naszego życia... Miss Maud Johnston, wychowawczyni mojej prawnuczki — dodała, uzupełniając prezentacyę. — Niechże pan raczy usiąść, proszę. Jakże szczęśliwe jesteśmy, że możemy powitać naszego zbawcę!
— Nie zasługuję istotnie na tyle łaski — odparł z wielką szczerością młodzian. — To, co uczyniłem, było, co się mnie tyczy, tak koniecznem, tak bezwiednem, że nie mogę sobie rościć prawa do zasługi. Zdaje mi się, że nie byłbym tego przeżył, gdyby się było stało inaczej — dodał szeptem prawie, oblewając kreolkę spojrzeniem, pełnem niewysłowionej miłości.
Powiedział to z wyrazem tak głębokiego uczucia, że niepodobna było wątpić o szczero-
Strona:W XX wieku.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.