Strona:W XX wieku.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

tchnieniem świeżego majowego poranku, gdy zapuka do okienka duszy uśmiechami słońca, wesołym hejnałem ptaszków, rozbrzmiewającym w gęstwinie, gędzeniem muszek, tańczących w słonecznym promieniu, i zapachem bzu lub świeżo rozkwitłych jabłoni.
Mimo uczonych wykładów żarliwej Angielki, która starała się jej wytłómaczyć tajemnice Kama Rupy i Lingi Szaryry, nie pojmowała wprawdzie pani Maryna, jakim cudem stać się to mogło, iż dzielny blondyn, ujrzawszy w polu elektro-telefotoskopu niebezpieczeństwo, grożące jej prawnuczce, mógł się w jednej chwili przerzucić z Warszawy do Paryża, by tam dokonać dzieła ratunku; lecz, co prawda, nie zajmowało jej wcale rozwiązanie tej zagadki, zwłaszcza wobec oczywistości zdarzenia, wykluczającej wszelkie powątpiewanie. Dla niej było cudowne telepatyczne zjawisko, któremu wraz z margrabianką zawdzięczała ocalenie, tylko dowodem bezmiernej miłości dzielnego blondyna dla jej prawnuczki, — bo inaczej... czyżby zdołał był dokonać tego cudu?
Myśl ta czarowała ją i roztkliwiała zarazem. Jakże wielką musi być potęga tego uczucia, skoro uczyniła możliwem uskutecznienie tak nadzwyczajnego dzieła! Zdaniem jej jednoczył w sobie Czarny Tulipan wszystkie zalety,