Strona:W XX wieku.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

sławnego mechanika, Ostoję! Obznajomiwszy się z właściwościami swego latawca i kazawszy go zaopatrzyć we wszystko, co dla odbycia dalszej podróży mogło mu być potrzebne, podleciał nasz bohater o porze umówionej pod okna swej bogdanki, porwał ją i uniósł szybkim pędem w przestrzeń ciemną, tajemniczą i rozwidnioną tylko bladem światłem gwiazd, migających życzliwie.
Zapożyczywszy się u kuzynka mego, Ariosta, mógłbym tutaj nakreślić obraz przecudny, odtwarzając żywcem ową scenę z Orlanda, gdy Ruggieri, unosząc swą bogdankę na grzbiecie skrzydlatego i ogniem ziejącego smoka, „si va volgendo o mille bacci, figgele net petto e nei occhi vivoci,“ — ale Kraj, jako dobry anioł, broni mnie od tej renesansowej pokusy. Tak jest, noblesse oblige! Niechaj nie będzie powiedziane, iż muza moja, o której twierdzi organ nadnewski, iż „jest po anielsku i czystą i świętą“ (!?), pokazała się kiedykolwiek w cinquecento’wskim negliżu! Nie tworząc tedy żadnych zdrożności i precz od siebie (a kysz! a kysz!) odpędziwszy psotne chochliki, powiem wprost i bez korowodów, iż bohater nasz, obawiając się pościgu i pilnem badaniem mapy oraz kierowaniem swego latawca zajęty, nie miał czasu na żadne ekstemporacye.