znajdowała się łożnica, dla nowożeńców przygotowana. Tutaj, wskazawszy mu dłonią oczekujące go gniazdko urocze, pożegnała go z całą uroczystością, odpowiadającą ważności tej chwili i misyi, którą spełniła.
— Sami! Nareszcie sami! — zawołał Czarny Tulipan, odetchnąwszy głęboko.
Spojrzał na różową kotarę, oświetloną blaskiem nocnej lampy, która się za nią paliła, i krew, odmłodzona poczwórną dawką skoncentrowanej Vitatiny, zagrała mu rozkosznie w tętniących skroniach. Tam za tą kotarą była ona, do której tęsknił lat tyle, której przez lat sto pięćdziesiąt dziewięć szukał daremnie; niby Thetis, spowita w róźowym obłoku, spoczywało tam jego drugie „Ja,“ oczekując jego przybycia. Figlarnie uśmiechnięty amorek, z paluszkiem na ustach, nakazującym milczenie, z wyciągniętą ku widzowi rączką, stał przy rąbku zapuszczonej kotary, jak gdyby broniąc przystępu do tego przybytku. Ale uśmiech i ruch jego ręki zdawał się raczej nęcić i kusić, aniżeli odstraszać. Z sercem wezbranem tęsknotą, szczęściem swem upojony nad wszelkie wyrazy, zbliżył się nasz bohater do kotary.
„Nagle stało się coś strasznego!“ U drzwi; któremi przed chwilą wyszła Mistres Arabella,
Strona:W XX wieku.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.