ozwał się łoskot piekielny. Zdziwiony tym hałasem przystanął Czarny Tulipan nasłuchując. Nie było wątpliwości, ktoś się dobywał do jego schroniska. Oburzony porwał nóż japoński, wiszący tam w panoplii na ścianie, i gotów zabójstwem bronić swego szczęścia, podbiegł ku drzwiom.
— Kto tam? — zawołał głosem, który dławiło gniewne wzruszenie.
— Ja! — ozwał się dyszkant piskliwy.
Bohater nasz zadrżał, grozą przejęty. W mgnieniu oka rozpoznał całą tragikę swego położenia. To Niezabudka, wyśledziwszy jego kryjówkę, przychodziła teraz, aby mu w ostatniej chwili wydrzeć to szczęście, którego był nareszcie tak blizko.
— Co za ja?! — wrzasnął zdjęty trwogą i rozpaczą.
— To ja! chłopiec z drukarni. Przychodzę po manuskrypt.
Wyrazy te rozwiały czar, który go pętał do tej pory. Z przed oczu znikła mu różowa kotara i figlarnie uśmiechnięty amorek. Przybytek, gdzie go oczekiwało szczęście, z takiem wyglądane upragnieniem, zamienił się w brudny hotelowy pokoik. I on sam także dziwnemu uległ przeobrażeniu. Był to w tej chwili siwy, pięćdziesięciodziewięcio-letni
Strona:W XX wieku.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.