Strona:W podziemiach ruin 19.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uspokójcie się, panie chorąży. Nie chcecie mi dać córki z dobrej woli, to i dobrze. Ja zrobiłem, co do mnie należało, prosiłem was o rękę panny Anieli... a resztę zostawmy przyszłości.
— Gościem mi jesteś, panie grafie — odezwał się spokojniejszym tonem chorąży, — siadaj więc i spożywaj, co Bóg dał.
— Darujcie, mości chorąży! Ciśnie mnie dach waszego domu a powietrze dusi, może kiedyś się zobaczymy w innych warunkach, a wówczas zaczniemy z innej beczki.
Skierował się ku drzwiom i, składając chorążynie ukłon głęboki, przemówił:
— Zostańcie z Bogiem, czcigodna pani, zapomnijcie przeszłości, bo od dziś rozpoczynam nowe życie.
Chorąży nie ruszył się z krzesła, a gdy zamknęły się drzwi za Niemcem, rozparł się na stole i rzekł do żony:
— Cóż aśćka, mościapanno, na to?
— Dopust boży! Zawsze jednak miło, że i obcy graf pokłonił się o naszą córkę.
— Białogłowom wżdy afekta w głowie — odpowiedział drwiąco — toż Niemczura zapowiada zemstę.
— A nie masz jegomość ludzi? Dałabym załogę, uzbroiła czeladź, i niech probuje!
— Wiem to ja i bez aśćki rady, ale co mi po tem, gdy Anielka w niewoli być musi, bo może taki antychryst porwać ją, obaczywszy samą.
— Ee, porwanie to sprawa gardłowa — zawołała chorążyna. — I poco też jegomość wspomina o tem, a może to chwila nieszczęśliwa i sprawdzi się!
— Żartowałem, mościapanno! żartowałem! Toż byłby gardłem pokaran za taką sprawę porwania. Zawołaj jednak Anielkę.