Strona:W podziemiach ruin 27.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż niema ruin? — zawołała Janinka. — Duchy są lepsze od Niemców!
— Czasem Bóg przez usta dziecka przemówi, a więc do ruin!
Uradowali się wszyscy i już weselsi czekali nocy. Po chwili rzekł Ziembiński:
— Pozwól, mości chorąży, że pierwszy wyjrzę na świat boty, rozpatrzę drogi, a jeżeli i zginę, to bezdzietny nie osierocę nikogo.
Skinął głową zezwalająco chorąży, wzruszony poczciwemi słowy, i Ziembiński zniknął w ciemnej perspektywie chodnika. W kilka godzin zjawił się i, donosząc że droga wolna, wiódł nieszczęśliwych zbiegów ku wylotowi tajnego przejścia.
Gdy w pomroku wieczornym spojrzał chorąży na Ziembińskiego, ledwie oczom swym wierzył, gdyż zamiast znanej sobie postaci, ujrzał starego dziada w stroju wieśniaczym, z kosturem w ręku.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — zawołał zdziwiony. — A cóżeś waść zrobił z siebie?
— Mości chorąży, jako chłop i dziad będę bezpiecznie chadzał wśród wrogów, szlachcica zaraz powieszą lub zabiją.
— Prawda! Ale skąd wziąłeś ten strój?
— Wyszedłszy na świat spotkałem trupa chłopskiego, obdarłem go z szat, bo i pocóż nieboszczykowi koszula i hajdawery? Toć użebrzę kawałek chleba i przyniosę go państwu, gdyż zwierzynę i jagody łatwo mieć w boru, tylko chleba brak.
— Rozumnieś sobie począł; teraz wierzę, że dopłyniemy cało do portu ocalenia.
Wtem posłyszeli hasła żołnierskie, więc umilkli i, skradając się ostrożnie, ruszyli do lasu, kierując się w stronę ruin zamczyska.
Przybywszy na miejsce, odszukali podziemia z łatwością. Były tam dwie cele dobrze utrzymane, które