Strona:W zaklętym lesie (1928).djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

Gdy dzień drugi nastał, biedne dziecko, rozszalałe rozpaczą, do strumienia rwącego rzucić się chciało — ale powstrzymała je jakaś dłoń i na mchy miękkie rzuciła.
— Co robisz? — wołał głos jakiś — czyś dała sobie życie, że je śmiesz teraz odbierać?..
Porzucone na murawę leżało dziecko, niby kwiat cudny tak śliczne i jak on rosą, tak Marychna łzami swemi skropiona.
Nad omdlałą ze smutku dzieweczką raz i drugi ptak jakiś przeleciał i musnąwszy ją skrzydłem cudnym głosem zaśpiewał...
Wzniosła główkę Marychna i przepięknym tonom przysłuchiwać się naraz poczęła... A ptak śpiewał i śpiewał i jak Stasia prowadzić za sobą począł.. Biegło cudne dziewczątko, przebiegało i lasy i pola, niezmęczone i nieczujące