głodu... Aż dobiegło do wrót pałacowych, kędy Staś przebywał i byłaby jak on wśród kamieni i złota zamknięta, gdyby nie złapała rączętami za krzak róży, rosnący przed wrotami, i krwią własną nie obryzgała krzaka.
— O jakżeż mi ciepło od krwi twojej, dziecino, jak dobrze! Tutaj zimno wokoło i wszyscy lodowate mają serca i dłonie... jeśli chcesz wiedzieć, gdzie twój braciszek i chcesz go zobaczyć, ach, daj mi purpury krwi twojej, ogrzej mnie i zrób mnie ciemniejszą. W tym zimnym kraju bladzi ludzie, blade róże i wszystko chłodne... ogrzej mnie, dziecko...
Przytuliła się Marychna do różanego krzewu i poraniwszy się ciernistemi kolcami, czerwienią krwi swojej ubarwiła kwiecie... Buzię swoją bladziutką do woniejącej przywarła róży i błagać ją o zobaczenie braciszka zaczęła.
Strona:W zaklętym lesie (1928).djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —