nuro było i głucho. Stoły zastawione były jadłem, wspaniałe łoża zasłane mięciutką pościelą. Ale w obszernych komnatach nie rozległ się nigdy żaden dźwięk, nikt nigdy nie przemówił tu ani słowa. Gdy umilkł śpiew ptaka, królewicz rozejrzał się dokoła. Ale nie zbudziły się w nim żadne wspomnienia. Jak posąg kamienny zbliżył się do stołu, zjadł po trochu z każdego talerza, napił się wyśmienitego wina, a potem rzucił się na puchowe łoże i zasnął.
I od tego czasu całe dni schodziły mu na jedzeniu, spaniu i błądzeniu po zamku i wspaniałym ogrodzie. Ale nic nie budziło w nim ani radości, ani zachwytu. Jedynie z utęsknieniem oczekiwał na przybycie Żar-Ptaka. Ptak zjawiał się zwykle o zmroku i do wzejścia księżyca śpiewał swą czarodziejską pieśń. Usypiał nią tęsknoty, które w czasie dnia zaczynały się budzić w zastygłym sercu chłopca.