Strona:Wacław Anczyc - O dawnym Zakopanem.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

kawie owocami. Podziwem moim jest wisząca nad łóżkiem stara karabela oraz olbrzymi rewolwer bębenkowy o 20 nabojach. Cudna broń! Ilużby to zbójów można położyć w razie napadu!
Minąwszy bystry szczyt góry Luboń, już samym wieczorem dojeżdżamy na nocleg do Zaborni, na skrzyżowaniu drogi wiodącej do Rabki. Dwie drewniane obszerne karczmy z starożytnymi podsieniami dają nienajgorszy nocleg. Dziś jeszcze dziwię się, jak te dwie karczmy mogły potem pomieścić liczną nieraz i niedającą się przewidzieć ilość gości i noclegów, zanim otwarto kolej do Chabówki.
Wcześnie rano budzi nas Wojciech. Po krótkim śniadaniu mijamy most i rozpoczynamy w górę pieszą wędrówkę bystrymi zakosami gościńca biegnącego pod kościółek Św. Krzyża. Piękny, stary drewniany kościół odmyka nam kościelny. Ale mało nas ten kościół zajmuje. Wszystko gaśnie wobec świeżo odsłoniętego widoku na Tatry, o wiele już bliższe, białe i tajemnicze. Co za góry! Co za skały! Pierwszy raz oglądamy te cuda z bliska.
Po kilku godzinach niezbyt szybkiej jazdy, bo Wojciech wciąż oszczędza koni, staczamy się z ostatniego garbu Obidowej ku Klikuszowej i Nowemu Targowi. Miasto imponuje obszernym rynkiem, a jedyny hotel Herza zaprasza na obiad.
W Nowym Targu kończy się szosa, jedziemy teraz noga za nogą, bo ogromne «kocie łby» granitowe, rozrzucone luźno w niebywałej ilości, trzęsą i rzucają bryką raz po razu. Gdyby nie szczelnie upakowane rzeczy, wszystko by się rozsypało na szczątki. Nasze panie jęczą i wzdychają.
Ale i to ma swój koniec. Mijamy piękny park i pałacyk Uznańskich w Szaflarach, brniemy dwa razy przez dosyć wezbrany Dunajec, bo wtedy jeszcze mostów nie było, wleczemy się wolno przez nieskończenie rozciągnięty Biały Dunajec, potem Poronin. Ojciec wskazuje i wylicza góry, grupę Łomnicy, Lodowy, Świnicę. Ale nam najwięcej podobają się gładkie i strome ściany Giewontu. Toż to dopiero szczyt! Jakby się tam wydrapać?
Wtem Wojciech wskazuje biczem przy drodze owalną tablicę z napisem «Zakopane». Cóż za radość, a więc już Zakopane! Ale tymczasem mija godzina i więcej, a my wciąż jedziemy i jedziemy. Cóż to? Ciągle jeszcze Zakopane? Pokazuje się, że od tablicy «Zakopane» do domu Sierockiego przy Kościeliskiej to jeszcze prawie mila drogi. Aż nareszcie bryka wtacza się przed dom gospodarza. Gospodyni i młoda córka witają nas z uśmiechem i nieśmiałością. Wnet schodzi się kilkunastu sąsiadów i sąsiadek. Wszyscy chcą podziwiać gości z Krakowa i ciekawie oglądają nasze pakunki.
Domek nasz zajmuje dwie nieduże izby i maleńką kuchnię w głębi. Obie izby wyheblowane i czyściutko wymyte. Podziwiamy gładkie drewniane tafle, bo w naszych podkrakowskich chałupach znamy tylko bielone, a nie